przez Zebżydowski » 05 Cze 2017, 14:47
Wokół nowodworskiego rynku
Miasto Nowy Dwór jest jak wyspa, położone pomiędzy Narwią i Wisłą. Mówiło się, że grunt, na którym miasto stało w dawnych czasach, również zalany był wodą, ale Narew cofnęła się i na tak powstałym lądzie wyrosła osada. Ludzie - niektórzy biedni, inni bogaci – osiedlali się i żyli tam przez pokolenia pod różnymi rządami.
Niekiedy Narew wzbierała ponad brzegi, zalewając miasto i zmiatając nisko położone domy, powodując przy tym ogromne zniszczenia. Ale gdy tylko woda opadła, ludzie naprawiali i odbudowywali swoje domostwa, wiodąc dalej normalne życie. Warunki te kształtowały upartych, nieugiętych Żydów, którzy wiedzieli, jak radzić sobie we wszelkiego rodzaju kłopotach.
Mój ojciec, człowiek uczony, który więcej czasu spędził na studiowaniu ksiąg niż przy pracy, opowiadał mi, jak miasto ucierpiało także od pożarów. Gdy był dzieckiem, Nowy Dwór został doszczętnie spalony w pożarze, ale ludzie z uporem odbudowali miasto a Żydzi dalej żyli w nim po swojemu.
Na przestrzeni pokoleń Żydzi wiedli życie w małych biednych domach. Mimo prześladowań podczas każdej wojny, gdy musieli opuszczać swoje domy i żyć na łasce "Joint ’a" [American Jewish Joint Relief Committee], wracali do Nowego Dworu i z powrotem żyli po swojemu. Pracowali, prowadzili swoje interesy, studiowali Torę, a wszystkie różne grupy – uczeni, chasydzi, świeccy, wolnomyśliciele – wiedli swoje życie w ramach jednej społeczności żydowskiej.
Rynek odgrywał kluczową rolę w zarabianiu na życie. Przychodzili tam kupować żołnierze z pobliskiej twierdzy. W tygodniu były dni handlowe, a raz w miesiącu targ. Chłopi z okolicznych wsi przyjeżdżali załadowanymi furmankami, więc wszyscy sklepikarze i rzemieślnicy byli w tych dniach zajęci.
Kobiety i dziewczęta, oprócz zakupów na rynku, wyprawiały się do okolicznych wiosek, by poszukać okazji, bo tam mogły sprawdzić kupowanego kurczaka, powąchać masła i innych produktów mlecznych. Mogły też potargować się o ceny, by w końcu dobić targu. Używając własnego wdzięku, mogły kupić coś na swój użytek lub do dalszej odsprzedaży.
Wśród furmanek na rynku można było zawsze zobaczyć handlarzy zbożem: Mojsze Borka Guzika, Herszla Kashemakhera, Fraymana, Opatowskiego i Abrahama Gapa. Każdy z nich miał swój własny sposób prowadzenia interesu, zgodny ze swoim sposobem życia. Mojsze Borek był chasydem, oddanym uczonym, który studiował księgi tak głośno, że słychać go było na drugim końcu ulicy; z tego powodu był ubogim człowiekiem. W przeciwieństwie do niego Herszl Kashemakher był słabym uczonym, odmawiającym w pośpiechu modlitwy i myślącym tylko o pieniądzach; więc był on bogaty.
Żydowscy właściciele sklepików i rzemieślnicy zjeżdżali na targ z całego regionu, aby sprzedawać swoje towary i wyroby. Zabierali ze sobą swoich młodszych uczniów i czeladników. Przybywali już w nocy, by zdobyć miejsce i odpowiednio wcześniej rozłożyć swoje towary. Dochodziło do bójek o prawo do zajmowania dobrych miejsc na targowisku. Każdy chwalił się swoim rzemiosłem i jakością towaru, a ludzie z jednego miasta wyśmiewali się z tych z drugiego miasta. Wszystko to działo się w atmosferze wzajemnego ofukiwania się i przekleństw.
W zimie ludzie spoza miasta rozpalali dla ogrzania się ogniska, a rankiem robili krótkie przerwy w besmedresh [domu studiów również wykorzystywanego do modlitw], pożyczając od miejscowych szale modlitewne i filakterie (pudełeczka z ustępami Tory. Byli oni w stanie zakończyć swoje modlitwy jeszcze przed otwarciem rynku.
Dzień targowy był zawsze pracowity i hałaśliwy. Na rynku stały konie i furmanki z przywiązanym do nich bydłem, a wśród tych wozów przechodzili ludzie z krowami lub świniami na sznurze. W ślad za nimi podążali różni żebracy przystrojeni kolorowymi koralikami i błyszczącymi krzyżami oraz chrześcijańskie kobiety z koszami pełnymi kurcząt i jaj. Dookoła słychać było nawoływania do kupna i sprzedaży, muczenie krów, rżenie koni, kwiki świń, a od sklepów i straganów okrzyki przywołujące klientów.
Tak zaczynał się dzień. I później – jak zazwyczaj - było targowanie się, przybijanie rąk na znak dobicia targu, podnoszenie i opuszczanie cen. Pod koniec dnia wszyscy chłopi spoza miasta chodzili do żydowskich szynków, by upić się i trochę sobie pofolgować.
W Nowym Dworze i okolicach żyli Rosjanie, Polacy i Niemcy, ale tylko Żydzi prowadzili gospody. Chcę tu wspomnieć niektórych z nich, prowadzących interes wokół rynku.
Abraham Kohn był pobożnym chasydzkim Żydem, który miał czarną brodę, ale nie miał pejsów, bo to nie było dobre dla interesu. W szabat ubierał się w jedwabny kaftan i aksamitny kapelusz. Na co dzień zawsze był gotowy pomóc komuś niskooprocentowaną pożyczką.
Dovid Ezraim miał monopol i dobry interes sprzedając wódkę. Był to nowoczesny chasyd z małą bródką, jak wymagały tego ówczesne czasy.
Itshe Meyer Safir był karczmarzem w starym stylu, bardzo religijnym, pomarszczonym chasydem, który zawsze rozczesywał palcami swoją splątaną brodę.
Na rogu w pobliżu sprzedawców tanich gotowych ubrań, stolarzy, szewców i krawców znajdowała się gospoda Pesakha Izbetsesa Vermusa. Był ojcem mocnych, silnych dzieci. Jego ładne, dobrze ubrane córki prowadziły ten interes. Dzieci wcale nie przypominały swojego drobnego ojca z małą blond bródką.
Przy rynku od strony ulicy Zakroczymskiej w budynku należącym do Chaima Złotykamienia miał swój interes Heniek Tik. Był to zupełnie inny typ karczmarza, prowadzącego gospodę we współpracy ze swoją wiekową matką, bardzo pobożną kobietą, oraz z ich trzecim partnerem - kotem. Jako przyjaciel Heńka byłem świadkiem kłótni między nim a matką. Pochodzili oni z dwóch różnych światów. Matka zawsze mi się skarżyła, że jej syn nie robi tego, co potrzebne dla ich interesu i że nie zachowuje się jak trzeba. Z jej punktu widzenia miała rację; wszystko było zaniedbane. Kot, trzeci partner w interesie, robił, co chciał, gdzie chciał, jadał razem z nimi.
Ale Heniek miał swój własny sposób działania. Każdego dnia przyjaciele i znajomi wpadali do gospody – rozmawiali tam, dyskutowali i dobrze się bawili. Ci, którzy mieli czas, spędzali tam cały dzień, a Heniek szczęśliwy i uśmiechnięty obsługiwał ich wszystkich.
Wszystkie te gospody były miejscami żydowskiego życia, gdzie ludzie prowadzili życie towarzyskie - przy rynku i wokół rynku, na ulicach i drogach naszego Nowego Dworu, miasta między dwiema rzekami.